Rozdział trzydziesty trzeci



Łapczywie otworzyłam usta próbując wciągnąć do płuc choć odrobinę powietrza, ale było tak gęste, że nie poczułam żadnej różnicy. Było mi słabo, czułam, że każdy najmniejszy element mojego ciała jest ściśnięty przez nadmierną ilość nerwów. Coraz trudniej przychodziło mi zachowanie zimnej krwi. Ogarniało mnie przerażenie, które paraliżowało każdy mój ruch. Dusiło mnie, tłamsiło i nieustannie próbowało przekonać, że to już koniec, że on już nigdy się nie obudzi.
- Justin! - krzyknęłam zapłakanym, łamiącym się głosem, ale on nawet nie drgnął. Leżał nieprzytomny na zimnym chodniku nie reagując na żaden bodziec. Modliłam się, by otworzył oczy, by wykonał jakiś ruch, ale wciąż nic. Mdliło mnie, do ust nabiegało mnóstwo śliny, a serce waliło jak młotem. Dygoczącymi rękoma sięgnęłam po swój telefon próbując go nie upuścić. Przez ponad minutę nie potrafiłam trafić palcami w odpowiednie klawisze, łzy rozmazywały mi cały widok. Ściekały po moich policzkach ciurkiem, dolna warga drgała, gdy przyłożyłam aparat do ucha. Wydawało mi się, że minęła cała wieczność zanim ktoś raczył podnieść słuchawkę, a denerwujący sygnał wprowadzał mnie w jeszcze większe otępienie.
Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam się skupić, nie mogłam się opanować. Załkałam na głos pociągając przy tym nosem. Lewą dłonią, która trzęsła się jak nigdy przeciągnęłam po jego bladej twarzy. Wyglądał spokojnie mimo, że z kącika jego ust wciąż sączyła się krew. Był coraz bledszy, a ja nie mogłam nic zrobić. Odwróciłam od niego wzrok zaciskając oczy. Musiałam się skupić. Gdy kobieta pełniąca służbę na pogotowiu odebrała telefon zaczęłam mówić na jednym wdechu, nie mogłam teraz patrzeć na Justina. Wiedziałam, że jeśli teraz na niego zerknę wybuchnę płaczem i ta kobieta nie zrozumie ani jednego słowa. Starałam się, ale mimo to musiała mnie kilka razy uspokajać prosząc, żebym się skupiła. Nie mogłam znieść tego jej opanowanego głosu, tego chłodu, który od niej bił. Ja nie potrafiłam się tak zachować, panikowałam coraz bardziej. Otarłam łzy z policzków i ponownie pociągnęłam nosem podając jej wszystkie dane.
- Błagam, pośpieszcie się - dodałam głosem przepełnionym desperacją i dopiero wtedy połączenie zostało przerwane. Upuściłam telefon nie zwracając uwagi na to, że się roztrzaskał. Przeciągnęłam dłonią pod nosem i zerknęłam na nią. Była ubrudzona krwią, otworzyłam usta patrząc na swoje czerwone palce. Zupełnie zapomniałam o tym, że sama oberwałam. Chwyciłam za brzegi swojej koszulki i wytarłam w nią twarz. Nie chciałam, by medycy zwrócili na mnie uwagę. Mieli się skupić na Justinie, to on był teraz najważniejszy. Klęczałam na chodniku, okropnie umorusana tuż obok chłopaka. Opuszkami palców dotykałam jak najdelikatniej jego policzków. Nachyliłam się nad jego bezwładnym ciałem, a kilka moich łez skapnęło na jego skórę.
- Zostań ze mną, dobra? - powiedziałam. - Obiecaj, że zostaniesz - dodałam niemal szeptem czując, że mój głos się załamuje. Nie mogłam tego znieść. Justin nie zrobił nic złego, to ja powinnam być na jego miejscu. W tym momencie byłam w stu procentach przekonana, że kocham go. Kocham go tak strasznie, że to, aż boli i myśl o tym, że... że nie przejdzie przez to była paraliżująca. Podniosłam głowę rozglądając się na boki oczekując, że karetka nadjedzie właśnie teraz. Naiwnie wierzyłam, że zaraz po jej wezwaniu pojawi się w ciągu minuty i lada moment ambulans wyjedzie zza zakrętu. To nie czekanie było najgorsze, a ta okropna bezsilność. Nie wiedziałam co mogę zrobić, jak mu pomóc. Ciągle sprawdzałam czy oddycha, to była jedyna rzecz, której mogłam teraz pilnować. Trzymałam jego bezwładną dłoń wciąż płacząc jak dziecko. Jak ktoś komu właśnie odebrano coś bardzo ważnego. Każda sekunda była mała nieskończonością, która wykańczała mnie do tego stopnia, że czułam się coraz słabiej, a wizja utraty Justina stawała się dla mnie coraz bardziej rzeczywista. Czy to jest moja kara? Za wszystkie kłamstwa, za każdą naciąganą prawdę? Nie mogłam go stracić. Nie mógł mnie zostawić, nie w ten sposób. Jaka głupia byłam! Jak mogłam powiedzieć Loganowi o nas? Gdyby nie to, gdyby nie moja głupia duma nic takiego by się nie stało. To nie była wina mojego brata, który wpadł w szał, ani wina Justina, który znalazł się w złym czasie i miejscu. To byłam ja. To wszystko to moja wina. Nie obchodził mnie ból w ręce, ani moja własna krew, którą co jakiś czas wycierałam spod nosa. Ciągle skupiałam się na Justinie, na chłopaku, którego nigdy nie powinnam pokochać. Ale o to jestem, zakochana, zrozpaczona i załamana jak nigdy wcześniej. Teraz już wiem, że nic nie smakuje tak dobrze jak zakazany owoc. Nie mogłam myśleć o tym co nas spotkało, nie mogłam skupiać się na wspomnieniach, bo bałam się, że moje myśli zaczną przypominać coś w rodzaju listu pożegnalnego, bo przecież... przecież on nigdzie nie odchodził, prawda? Nie może mnie zostawić w taki sposób.
Potrząsnęłam głową próbując pozbyć się wszystkiego negatywnego, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz, gdy usłyszałam sygnał karetki. Byli tu i zamierzali mu pomóc. Z łomoczącym sercem zacisnęłam trochę mocniej palce wokół dużej dłoni Justina. Nie musiałam wstać ani do nich machać, bo sami zatrzymali się zaledwie kilka metrów przed nami. Drzwi się otworzyły, a ze środka łącznie z kierowcą wyszły trzy osoby - dwóch mężczyzn i jedna kobieta.
- Dobry wieczór - zaczął młody lekarz w uniformie, który w ogóle do niego nie pasował. - To ty dzwoniłaś? - zapytał, a ja skinęłam głową. - Został pobity, tak? - ponownie kiwnęłam głową.  Zagryzałam wargi, a z moich oczu wypływał ocean łez. Myśl o tym, że mam puścić dłoń Justina była okropna. Bałam się, że jeśli to zrobię on w magiczny sposób rozpłynie się w powietrzu i nigdy nie wróci. Nie wiem skąd brała się ta naiwność, ale tak cholernie się o niego bałam, że nie wyobrażałam sobie, być z dala. Chciałam być blisko.
 - Jak masz na imię?
- Emily - wymamrotałam zerkając na smutną twarz chłopaka, który wciąż był nieprzytomny. W tym momencie chciałam nim potrząsnąć licząc na to, że się ocknie. - Pomożecie mu?
- Tak, ale musisz nam dać pracować - odparł mężczyzna wyciągając do mnie rękę. Nie chciałam jej łapać, ale nie miałam wyboru. Chciałam, żeby mu pomogli. Nachyliłam się nad Justinem i pocałowałam go najdelikatniej jak tylko mogłam w policzek i dopiero wtedy złapałam dłoń lekarza podnosząc się do góry. Wszystko zawirowało mi przed oczami, ale zupełnie to zignorowałam. Nie pozwolę, by mój stan w jakikolwiek sposób odciągnął ich od pracy przy Justinie.
- Wiesz dokładnie w co został uderzony?
- Dostał kilka razy w brzuch - wymamrotałam, a ten okropny obraz, wspomnienie sprzed chwili wróciło jak bumerang. Zaniosłam się płaczem przyciskając do ust dłoń. Czułam na sobie spojrzenie młodego lekarza, który nie mógł nic zrobić. - On... - zaczęłam widząc, że mężczyzna chce się odezwać. - Bił go prawie do nieprzytomności - mówiłam łapczywie wciągając powietrze. - Potem Justin upadł i chyba uderzył głową w chodnik.
Rozkleiłam się jeszcze bardziej. Łkałam żałośnie nie potrafiąc sobie poradzić z tym do czego doprowadziłam.
- Nic mu nie będzie, prawda? - zapytałam. Nogi trzęsły mi się jak galarety i byłam pewna, że lada moment wyłożę się jak długa na chodniku. Kątem oka obserwowałam jak tamta dwójka sprawdza co z Justinem.
- Jesteś jego rodziną?
- Dziewczyną - skłamałam.
- Mark! Zabieramy go - krzyknęła kobieta, która klęczała obok Justina, w tym miejscu, w którym ja byłam wcześniej. Obleciał mnie strach i mnóstwo innych dziwnych uczuć, których nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Spanikowana zaczęłam gwałtownie kręcić głową.
- Nie, nie, nie - powtarzałam jak zaklęta. Chwyciłam za nadgarstek mężczyznę, który ze mną rozmawiał. Spojrzał na mnie zaskoczony jakby nie spodziewał się, że coś takiego przyjdzie mi do głowy. - Niech mi pan obieca, że nic mu nie będzie.
- Spokojnie - powiedział sztywno, takim tonem głosu jakim mówią wszyscy lekarze, którzy nie chcą składać fałszywych obietnic. - Zrobimy wszystko co w naszej mocy. Jesteś w stanie przypomnieć sobie wszystkie szczegóły?
Zagadywał mnie podczas, gdy jego koleżanka po fachu wyciągnęła nosze i razem z tym drugim mężczyzną planowali przenieść na nie Justina. Naprawdę było z nim źle skoro chcieli go przewieść do szpitala.
- Już mówiłam, ktoś go pobił. Widziałam, że dostał w brzuch, a potem jak upada. Ten chłopak, który go tak urządził uciekł - skłamałam patrząc mu prosto w oczy. Może faktycznie Loganowi całkiem odbiło, ale nie zamierzałam go wsypywać. Nie zamierzałam wydawać własnego brata pomimo tego kim się stał.
- Cokolwiek - mruknęłam ścierając łzy. Puściłam mężczyznę, który spojrzał na mnie smutno i kiwnął lekko głową do swoich kolegów. Wszystko działo się tak szybko, że po chwili już wnosili Justina do karetki. Stałam w jednym miejscu z otwartymi ustami, z policzkami mokrymi od łez, w brudnej koszulce, na której widać było krew, którą starałam się ukryć przed lekarzem.  Nie pytałam czy mogę jechać z nimi, bo znałam odpowiedź. Nie byłam nikim z rodziny i miałam świadomość tego, że nie złamią dla mnie swoich zasad. Mimo to wiedziałam, że muszę jak najszybciej dostać się do szpitala, ale tu znowu pojawił się problem. Nie miałam samochodu, prawa jazdy, nie miałam absolutnie nic czym mogłabym się dostać do centrum miasta. Gdy karetka ruszyła na sygnale zostawiając mnie daleko w tyle niemal od razu wylądowałam z powrotem na chodniku uświadamiając sobie, że jest gorzej niż źle. Odwróciłam głowę w stronę domu licząc, że może mama będzie w stanie mnie odwieźć, ale światła były zgaszone, więc wiedziałam, że nie ma jej w środku. Nie miałam nawet numeru do mamy Justina, ani do żadnego z jego kumpli. Nie miałam absolutnie nic oprócz gasnącej nadziei, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Minęło kilka sekund, gdy coś wpadło mi do głowy, coś w rodzaju olśnienia. Szybko podniosłam się do góry i niemal potykając o własne buty puściłam się biegiem w stronę starego domu, w którym Justin często spotykał się ze swoimi przyjaciółmi. Miałam wrażenie, że moje łzy spływają po skroniach przez wiatr, który dmuchał w twarz, gdy pokonywałam ogromny dystans tak szybko jak tylko mogłam. Moje mięśnie paliły, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie było jednak mowy, bym się zatrzymała chociażby na chwilę. Nie miałam czasu na to, by wytrzeć łzy czy zaczerpnąć porządnie powietrza. Byłam zbyt zdeterminowana. Skręciłam w lewo i niemal od razu tego pożałowałam. Moja sylwetka odbiła się od ciała chłopaka, a kolana prawie roztrzaskały się przez beton, na który upadłam. Jęknęłam głośno zasycając powietrze.
- Cholera, przepraszam - rzuciłam pośpiesznie i wstałam nie zwracając na niego większej uwagi. Pobiegłam dalej czując jak materiał spodni przecieka przez krew.
Nie wiem jak długo biegłam, nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale ciężko dysząc, na chwiejnych już nogach dotarłam na miejsce. Po raz pierwszy nie przeszkadzało mi to, jak bardzo przerażający był ten budynek. Nie interesowały mnie odpadające deski czy sypiący się dach.  Przywarłam do drzwi uderzając w nie z otwartej dłoni, a następnie waląc w nie pięścią wiedząc, że ktoś na pewno jest w środku. Tam zawsze ktoś był. Po niecałych piętnastu sekundach usłyszałam przekręcenie zamka i odskoczyłam do tyłu, by nie wlecieć na przedpokój. W progu stanął chłopak, którego nie znałam. Spojrzał na mnie z kpiną wymalowaną na twarzy, która mieszała się z niedowierzaniem, więc stwierdziłam, że na pewno mnie zna.
- Potrzebny mi Ryan - powiedziałam sucho starając się utrzymać nerwy na wodzy.
- Ta - mruknął wywracając oczami. - I co z tego?
Fuknęłam i bez zastanowienia walnęłam go w ramię prawą ręką. Skrzywił się zdziwiony siłą, którą jeszcze w sobie miałam.
- Zejdź mi z drogi kutasie - warknęłam, a on całkowicie zaskoczony i zdezorientowany nawet nie zareagował, gdy wśliznęłam się do środka przechodząc pod jego ręką, którą opierał o framugę drzwi. W całym tym domu znałam tylko jedno pomieszczenie, więc od razu ruszyłam w stronę salonu. I miałam rację. Ryan siedział przy stole, na którym rozłożone były kartki, a przy samym brzegu leżały trzy pistolety.
- Ryan - zaczęłam płaczliwie. Głos znowu mi się łamał, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Chłopak wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu, a przez jego twarz przemknęło zaskoczenie. - Musisz mi pomóc.
- Co ty tu kurwa robisz? - zapytał poirytowanym głosem. - Justina tu nie ma, a nawet gdyby był to twoje łzy nie zrobiłby na nim wrażenia.
- Ryan posłuchaj...
- Nie! - wrzasnął podchodząc bliżej. - Masz stąd wyjść.
Zagotowało się we mnie.
- Wiesz co? Jesteś skończonym debilem! - krzyknęłam wyrzucając ręce w powietrze. - Nie obchodzi mnie, że nagle mnie znienawidziłeś chociaż nic ci nie zrobiłam. Mam gdzieś co tu robicie, nie obchodzi mnie to. Możesz nawet próbować przejąć kontrolę nad całym światem, a ja nie zwróciłabym na to uwagi, rozumiesz?
- Nie ma go tu, a nie widzę żebyś miała w tym miejscu jakiś przyjaciół.
Rozpłakałam się jak dziecko. Dystans, który Ryan wciąż próbował utrzymać pomiędzy nami był strasznie irytujący. Zamknęłam na chwilę oczy próbując powstrzymać skapujące łzy, ale to w niczym nie pomogło. Moja klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół bardzo szybko, nogi nadal chwiały się przez cały wysiłek, a mroczki przed oczami wcale nie chciały zniknąć. Byłam na to wszystko za słaba.
- Wiem - przytaknęłam smutno. - Ale Justin ma tutaj przyjaciół.
Słone kropelki skapywały po moich policzkach toczą się po wciąż wilgotnej skórze. Ryan w końcu przestał łypać na mnie spode łba. Z zaciekawionym spojrzeniem przechylił na bok głowę i kiwnął ręką do chłopaka, który stał gdzieś za mną. Usłyszałam jak odchodzi podczas, gdy sam Ryan podszedł jeszcze bliżej mnie.
- Co się stało Emily? - zapytał.
- Logan go pobił - jęknęłam zrezygnowana patrząc na podłogę. Zagryzałam usta, gdy nieznośny ból rozlał się jak trujący jad w mojej klatce piersiowej. - Justin stracił przytomność. Nie wiedziałam co robić, więc zadzwoniłam po karetkę i wzięli go do szpitala - wyznałam. - Błagam Ryan zabierz mnie do niego.
- Dlaczego twój zidiociały brat pobił Biebera? - zapytał marszcząc brwi.
- Powiedziałam mu prawdę.
Ryan wyprostował się i chwycił za głowę. Potrząsnął nią energicznie odchodząc na drugą stronę pomieszczenia. Gapił się na mnie wielkimi oczami.
- Chyba sobie żartujesz kurwa - powiedział. - Do końca ci odbiło?! - wrzasnął. - Tobie i Bieberowi?! - dodał wściekły na mnie i na swojego najlepszego przyjaciela. - Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć?!
- Nie chciałeś ze mną rozmawiać! Myślałam, że Justin ci powiedział.
- Nic nie mówił! - fuknął podchodząc do szafki. Chwycił za kluczyki do samochodu i wcisnął je do kieszeni spodni, a następnie zaczął się rozglądać za swoim telefonem. - Mówił, że idzie się spotkać z kimś ważnym i wróci niedługo - dodał. - Gdzie ich znalazłaś?
Zatrzepotałam rzęsami jak głupia dziewucha, której myślenie przychodzi z trudem.
- Pod... pod moim domem - westchnęłam. Czy Justin mówiąc, że idzie się spotkać z kimś ważnym miał na myśli mnie? Chłopak zatrzymał się i otworzył usta patrząc w moją stronę z jeszcze większą wściekłością. Jeśli wcześniej myślałam, że mnie nienawidzi, to nie wiem jak określić te uczucia, którymi mnie teraz obdarzył. Speszona odwróciłam wzrok.
- Możemy jechać? - zapytałam cicho. - Proszę.
Bez słowa wyminął mnie i ruszył w kierunku wyjścia. Ruszyłam za nim biegiem i nim zdążył odjechać swoim samochodem zajęłam miejsce pasażera. Zapięłam pasy i starałam się skupić na oddychaniu. Cały czas było mi słabo. Byłam wdzięczna Bogu, że jeszcze nie zemdlałam chociaż wiedziałam, że to w końcu się stanie. Pokonaliśmy całą trasę nie odzywając się do siebie, nie komentowałam stylu jazdy Ryana, ani tego ile przepisów złamał.
Szpital znajdował się w samym centrum miasta, był niewielki, ale zawsze było w nim pełno ludzi. Z żalem spojrzałam na chłopaka, który nie raczył nawet na mnie poczekać. Musiałam za nim biec, by go gdzieś nie zgubić. Zatrzymał się dopiero, gdy znaleźliśmy się obok recepcji. Nie byłam w stanie usłyszeć co mówi, bo nim doczłapałam do niego on już skończył rozmawiać z kobietą, która podała mu numer sali.
- Ryan zwolnij! - poprosiłam. Gwałtownie zatrzymał się i odwrócił głowę w moją stronę posyłając mi lodowate spojrzenie, które zdecydowanie mogłoby kogoś zabić. Przełknęłam ślinę i nadal musiałam się strasznie wysilać, by nie zgubić go po drodze. Dotarliśmy na czwarte piętro, bieganie po schodach to zdecydowanie nie było coś czego potrzebowałam po dzisiejszym maratonie, ale jakby chęć dowiedzenia się co z Justinem dodawała mi mnóstwo sił.
Niemal wpadłam na Ryana, gdy zatrzymał się obok sali z numerem czterysta cztery. Odwrócił się do mnie z nietęgą miną i bardzo dobrze widoczną wyższością.
- Usiądź tutaj - powiedział wskazując na krzesła ustawione pod ścianą. - Dowiem się co z nim i zaraz wrócę.
Zrobiłam tak jak kazał, nie miałam sił na kolejny maraton, a już tym bardziej na jeszcze więcej sprzeczek. Siedziałam gapiąc się na drzwi, ale nie mogłam zobaczyć niczego konkretnego oprócz małej wnęki. Łzy wciąż błyszczały w moich oczach. Justin tu był, w tym samym budynku co ja, ale w moim odczuciu było tak, jakbym ja została na Ziemi, a on odleciał na Marsa. Był daleko, bardzo daleko i zostawiał mnie. Opuszczał, a ja mogłam jedynie czekać, by lekarze sprowadzili go z powrotem.
- Co z nim? - zapytałam, gdy zobaczyłam Ryana zmierzającego w moją stronę. Był wściekły, był naprawdę wkurzony. Żyły wyszły mu na rękach, czole i szyi. Niemal zionął ogniem. Mijał wszystkich bez słowa gapiąc się na mnie.
- To wszystko twoja wina - wyznał zastawiając mi drogę. Zamrugałam uciekając wzrokiem na bok. Gdy sama tak myślałam nie brzmiało to tak okropnie, ale teraz? Teraz jego słowa zabolały mnie tak bardzo jakby ktoś strzelił prosto w moje serce z pistoletu.
- Nie o to pytałam.
- Jesteś jego największym błędem - warknął. - Życiową porażką.
Nie wytrzymałam. Zamachnęłam się i uderzyłam go z otwartej dłoni w policzek. To prawdopodobnie był straszny błąd. Nie wolno dotykać osób, które są wściekłe, a ja mu przywaliłam. I to dość porządnie. Na jego skórze od razu odbił się czerwony ślad mojej dłoni. Warknął, głośno i wściekle, jakby chciał mnie zabić za to co właśnie zrobiłam. Ryan nagle chwycił mnie za lewe przedramię z furią wypisaną na całej twarzy, szarpnął za nią, a z mojego gardła wydobył się niekontrolowany krzyk. Ból nie do opisania wstrząsnął całym moim ciałem rozrywając moją duszę na małe strzępki. Upadłam na rozbite już kilkakrotnie kolana nie potrafiąc poradzić sobie z bólem w lewej ręce. Wrzasnęłam jeszcze raz nie potrafiąc tego kontrolować. Przerażony i przede wszystkim zupełnie zdezorientowany Ryan odsunął się do tyłu.
- Boli - jęknęłam zanosząc się głośnym płaczem.
- Em... Emily? - zapytał ostrożnie, chociaż w jego głosie nadal można było wyczuć wściekłość.
- Niech przestanie boleć - błagałam go. Przycisnęłam lewą rękę do brzucha zalewając się łzami. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale niesamowity ból rozchodził się na jej całą długość. - Pomóż mi Ryan.
- Co tu się dzieje?! - krzyknęła jakaś pielęgniarka, która do nas podbiegła - Zrobiłeś jej coś?! - fuknęła oskarżycielsko na chłopaka, który stał z otwartymi ustami. Jęczałam coraz bardziej chcąc, by to się skończyło.
- Emily? - zapytał Ryan, ale jego głos zaczął się oddalać. - Emily?!
Nie widziałam dokładnie twarzy pielęgniarki, ani zaciekawionych pacjentów, którzy spacerowali po korytarzu i widząc całą sytuację podeszli bliżej. Nie rozumiałam już za wiele z tego co do mnie mówiła, ale gdy tylko dotknęła mojej ręki, z mojego gardła wydobył się kolejny krzyk. Odsunęłam się od niej jak najdalej, a tańczące mroczki zalały po chwili cały mój umysł. W tym wszystkim, w całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniałam o sobie. Bo przecież nie tylko Justin dostał od Logana, ja również, ale gdy kogoś kochasz zamieniasz ja, na imię osoby, za którą oddałbyś wszystko. Nawet jeśli to twoje życie. Czułam, że leżę na podłodze. Widziałam nad sobą rozmazaną twarz Ryana, który chyba próbował mnie przeprosić, a chwilę później utonęłam w niekończącej się ciemności. Przegrałam walkę z bólem.


* * *
 
  • Błędy, literówki i powtórzenia poprawię, gdy będę mieć na to chwilę.
 
 Jeśli lubicie to jak piszę, to serdecznie zapraszam na  DIABELSKĄ DUSZĘ 
fanfiction wypełnione po brzegi intrygami, tajemnicami, pytaniami i akcją.
Arleen miała piętnaście lat, gdy została oszpecona. Od tamtej pory ma na policzku okropną bliznę, która niszczy połowę jej życia. Mimo, że dziewczyna w końcu uciekała od starego życia - nic nie było takie jak dawniej. Kto ją tak zranił? Kim są ludzie, którzy podają się za jej przyjaciół? Co naprawdę stało się z jej bratem i kim w rzeczywistości jest Justin, chłopak, który jest prawdopodobnie jedyną osobą, która może pomóc jej rozwiązać wszystkie problemy?  Dlaczego to ona została wplątana w intrygę, o której nie miała pojęcia? I czy może ufać komuś, kto ma diabelską duszę?